wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział jedenasty – Kolejne kłótnie

„Sława jest sumą nieporozumień, jakie zbierają się wokół nowego nazwiska. [1]”
30 marca 2006 r.
- Wejść! – krzyknęłam z łazienki, gdy usłyszałam pukanie do drzwi hotelowych.
Właśnie rozpakowywałam swoją kosmetyczkę. Chciałam się odświeżyć przed kolacją. Marzyłam tylko o relaksującej kąpieli. Czułam, że moje całe ciało jest spięte, bo kilkugodzinnej podróży. Odłożyłam kosmetyczkę i wróciłam do głównego pokoju.
- Co jest Izzy? – spytałam Amerykanina, który w najlepsze leżał na moim łóżku.
- Czekam na ciebie – usłyszałam w odpowiedzi. Podniosłam prawą brew w geście zdziwienia i czekałam na ciąg. – Wychodzimy – zakomunikował mi jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Nigdzie nie idę. Właśnie zamierzałam iść, wziąć gorącą kąpiel.
- Nie marudź mi tutaj, ok.? Idziemy wszyscy.
- Izzy, daruj. Po tej kilkugodzinnej jeździe cała jestem sztywna jakbym kij połknęła. Chce się zrelaksować – marudziłam, gdy Gallegos zakładał mi kurtkę.
- Grzeczna dziewczynka. Trzymaj kartę, bo musisz się potem do pokoju dostać – powiedział dredziarz i wypchnął mnie z pomieszczenia.
- Ale ja już chce się tam dostać – powiedziałam buntowniczo.
- Matko, jaka marudna z ciebie kobieta. Nie możesz po prostu bez marudzenia wyjść z nami na spacer? – spytał Izzy obejmując mnie ramieniem.
- Nie – odpowiedziałam zdecydowanie.
            Podeszłam do rozmawiających dziewczyn. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że brakuje tylko Jay’a i Richiego. Patricia i Ursula rozmawiały o jakimś pokazie mody, o którym ja jak to zazwyczaj bywało nie miałam zielonego pojęcia. Poważnie nie miałam ochoty na żaden spacer. Chciałam tylko odpocząć. Mój organizm nie był przygotowany do tak szalonego trybu życia. Z każdym dniem jednak coraz lepiej znosiłam trudny podróży, jednak nie do końca czułam się wypoczęta. Poprawiłam rozpuszczone włosy i zapięłam kurtkę. Postanowiłam na całą resztę poczekać na zewnątrz. Na dworze powoli pojawiała się wiosna. Stawiała bardzo malutkie kroczki, ale w powietrzu czuło się jej pierwsze powiewy. Nie mogłam się doczekać kiedy zrobi się już ciepło i będzie można zrzucić te wszystkie kurtki, swetry i ciepłe buty. Miałam dość chłodu. W końcu cała reszta wyszła również z hotelu.
            Ursula szła gdzieś ze swoją grupą tancerzy, co nie bardzo podobało się Richiemu.
- A ty nie idziesz z nami? – spytał ją.
- Obiecałam im, że pokażę im Zurych. Mój tata stąd pochodzi, więc znam go jak własną kieszeń – wyjaśniła z uśmiechem, a potem zaczęła gonić kolegów i koleżanki, którzy odeszli już spory kawałek.
- Nie przejmuj się – powiedziałam. – Jeszcze z nią pogadasz – dodałam.
- Nie wiem, zupełnie o co ci chodzi – zaprzeczył natychmiast blondyn.
            Pokiwałam tylko głową. Doskonale widziałam jak Stringini patrzył na Ule. Z pewnością nie patrzył na nią ta jak patrzy zwykły kolega. Była między nimi chemia, ale musieli sami do tego dojść. Nikt nie mógł im w tym pomóc. Nie zamierzałam bawić się w swatkę. Byli dorosłymi ludźmi i doskonale wiedzieli czego chcą od życia. Ja miałam własne problemy i zmartwienia. Spacerowałam zupełnie odseparowana od reszty. Dochodziły mnie ich śmiechy, ale nie byłam nimi kompletnie zainteresowana. Chodziliśmy po całym Zurychu. Uwielbiałam zwiedzać inne miasta. Poznawać ich historię, kulturę i zabytki. Stawały się częścią mnie. Gdy byłam mała moją ulubioną rozrywką w każde rodzinne wakacje było zwiedzanie. Nie w moim stylu było wygrzewanie się na plaży – gdy podrosłam moje nawyki uległy sporej zmianie, ale dalej kochałam wędrować po świecie i poznawać nowe rzeczy – czy też chlapanie się w morzu. Historia zawsze była moim konikiem. Tak było i koniec. Gdy podrosłam chętniej dzieliłam czas na opalanie się czy też pływanie w morzu lub oceanie. Jednak dzięki rodzicom rozwijałam swoje zainteresowania.
- Ade! Ade, zaczekaj! – usłyszałam wołanie Mikela, więc stanęłam w miejscu, aż mulat zrówna się ze mną.
- Co tak od nas się odseparowałaś? – spytał.
- A lubię tak sobie sama pochodzić po mieście i pomyśleć – odpowiedziałam z uśmiechem.
- No to spoko. Pochodzisz i pomyślisz sobie dalej jak załatwimy najpierw jedną rzecz.
- Jaką? – spytałam.
- A bo widzisz Jay ma jutro urodziny – powiedział Izzy, który pojawił się niewiadomo kiedy.
- Powiem mu wszystkiego najlepszego – stwierdziłam.
- Nie o to nam chodzi. Chcemy po naszym koncercie wprowadzić na scenę wielki tort i poprosić wszystkich żeby zaśpiewali – wyjaśnił mulat.
- No to zaśpiewamy – zgodziłam się.
- Chociaż w sumie mogłabyś sama ubrać się w taką słodką różową sukienkę jak Marilyn Monore i zaśpiewać mu pięknie „Happy Birthday”, a na koniec zostawić mu na policzku ślad swojej ogniście różowej szminki. Brakuje ci w sumie tylko blond włosów, ale i je byśmy załatwili – stwierdził Izzy.
- Jesteś głupi. Wiesz o tym? – spytałam.
- No co? To nie moja wina, że Khan otwarcie na ciebie leci – bronił się Izzy.
- Co robi? – spytałam, ale nie dostałam odpowiedzi, bo zostałam brutalnie odepchnięta przez jakąś obcą dziewczynę.
            Gdy udało mi się opanować równowagę tak, żeby nie zaliczyć bliskiego spotkania z kostką brukową po której właśnie stąpałam, zauważyłam, że chłopaków otoczyła spora grupka fanek i dziewczyn wcale nie ubywało. Rozejrzałam się z przyjaciółką, która szła między Chrisem, Jay’em i Richiem, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć. Dopiero po dłuższej chwili pojawiła się po drugiej stronie zacnego zgromadzenia fanek.
Sława jest sumą nieporozumień, jakie zbierają się wokół nowego nazwiska. [1]
            Rozmasowałam bark, który ucierpiał w starciu z całą grupą dziewczyn. Jedna z nich próbując dostać się do chłopaków uderzyła mnie łokciem w bark.
- Wszystko w porządku? – spytała mnie Patricia, gdy już do mnie doszła.
- Tak. Któraś z tych wielkich fanek, uderzyła mnie łokciem w bark. Ale ogólnie przeżyłam nalot – odpowiedziałam.
- Czekamy na nich?
- Chcesz stać i marznąć? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. – Przecież zajmie im to z dwie godziny jak nic – dodałam, patrząc na powiększający się wokół piątki chłopaków tłum.
- Masz rację. W sumie to chyba pół Szwajcarii zleciało do Zurychu na ich koncert – skomentowała Pati ze śmiechem.
- Drugie pół pojawi się jutro. Chodź pójdziemy gdzieś na kawę i poczekamy na nich, albo same trafimy do hotelu – zaproponowałam.
            Długo nie musiałyśmy szukać kawiarni. Weszłyśmy do niewielkiego pomieszczenia urządzonego w stylu retro. W środku było romantycznie i niepowtarzalnie. Dosłownie jakby był to kadr wyjęty ze starego filmu. Zimne tapety świetnie współgrały z ciepłymi meblami rodem wyjętymi z lat 60-tych. Uśmiechnęłam się na ten widok. Zajęłyśmy miejsce przy oknie. Przystojny kelner podszedł do nas i z największą gracją podał nam kartę kaw i deserów. Odszedł na chwilę dając nam czas na zastanowienie się. Wrócił po pięciu minutach  notesem do pisania.
- Czy mogę przyjąć zamówienie pań? – spytał.
- Poproszę gorącą czekoladę z bitą śmietaną – powiedziałam.
- Dwa razy – dodała Patricia.
- Jakieś ciasto sobie panie życzą?
- Nie. Dziękujemy – zadecydowała blondynka.
            Mężczyzna odszedł, a ja mogłam dalej zakochiwać się we wnętrzu tak niepozornie wyglądającej na zewnątrz kawiarni. W środku znalazło się lustro w złotych ramach, kilka kryształowych żyrandoli, lampy z abażurami w kolorze czerwonego wina, drewniane stoliki na wygiętych nogach. Było tak jak lubiłam. Pachniało przeszłością, która wykradała się z każdego kąta tego lokalu. Po dłuższej chwili wrócił kelner z naszym zamówieniem.
- Będą na nas źli? – spytała Patricia.
- Nie powinni. W zasadzie cudem uniknęłyśmy śmierci – powiedziałam chichocząc.
- Racja. Pyszna ta czekolada – zachwyciła się blondynka.
- Ostatni raz tak dobrą piłam, kilka lat temu jak byłam na wakacjach w Londynie u babci – dodałam.
            Wypiłyśmy napój, a blondynka zapłaciła za przyjemność, bo ja nie wzięłam z hotelu portfela. Wyszłyśmy z kawiarni i poszłyśmy za drogowskazami, które pokazywały nam drogę do hotelu. Będąc już blisko, zauważyłyśmy stojących przed budynkiem chłopaków.
- Czekacie na nas? – spytała Patricia.
- A na kogo? Uciekłyście nam – powiedział Izzy.
- Wam nie. Uciekłyśmy od waszych fanek. Jedna uderzyła mnie z całej siły w bark. Groziła nam śmierć na miejscu – uzupełniłam Patricie.
- Mogłyście zaczekać – usłyszałam za sobą głos Khana.
- I marznąć? Żartujesz sobie chyba – odpowiedziałam.
- Wyszliśmy jako grupa – powiedział.
- O co ci chodzi? – spytałam.
- O to, że zachowałyście się nieodpowiedzialnie – odpowiedział.
- Każdy z nas jest dorosły i odpowiada za siebie. Nie odeszłyśmy daleko, bo weszłyśmy do kawiarni ulicę dalej. Zresztą nie muszę ci się tłumaczyć – rzekłam i weszłam do hotelu.
- Jay, co ci odbija? Ponoć od samego rana na nią naskakujesz – usłyszałam jeszcze głos Izzy’ego nim zamknęły się za mną drzwi wejściowe.
________________________________________________________________
[1] Rainer Maria Rilke
______________________________________________________________
Hej i czołem!
Tak Was uwielbiam, że daję rozdział wcześniej :). 
Znowu mi się długo pisało rozdział i w zasadzie jest taki o niczym. W następnym znowu się trochę zadzieje, by w jeszcze jednym przejść do jakiś konkretów w wątku miłosnym Ade.
Nie rozpisałam się dziś.

Lady Spark 

sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział dziesiąty – Tekst

Najpierw sprawię, że się we mnie zakochasz. [1]”
30 marca 2006 r.
            Kolejna podróż i zmiana miejsca. Powoli przyzwyczajałam się do ciągłego życia na kółkach. Nie przeszkadzało mi to, że nie jestem w stanie czasami po przebudzeniu się z lekkiej drzemki określić w jakim miejscu Niemczech jestem – o ile wtedy podróżowaliśmy po Niemczech, sytuacja podobnie wyglądała gdy jeździliśmy na koncerty do Austrii czy Szwajcarii. Wszystko powoli się normowało. Chyba wszystko. Nie do końca czułam się dobrze przy Jay’u. Jakbym zapominała czasami przy nim tego, że moją podstawową czynnością jest oddychanie. Dla niego jednak istniałam jako młoda piosenkarka, którą trzeba się zaopiekować. Siedziałam właśnie oparta o ramię śpiącego Izzy’ego i wpatrywałam się w zmieniający się krajobraz. Cały mój świat był inny niż jeszcze kilka miesięcy temu. Po prostu tak szybko wszystko uległo zmianie, że nawet nie wiedziałam kiedy zbliżał się koniec miesiąca. Do premiery mojej debiutanckiej płyty pozostało lekko ponad dwa tygodnie. Wtedy dopiero miało się wszystko zacząć. Jechaliśmy właśnie do Zurychu. Czekało nas dobre ponad osiem godzin bitej jazdy. Wszyscy poszli spać. Prawie wszyscy z wyjątkiem mnie, siedzącej po turecku na fotelu i opartej o ramię Amerykanina. Tradycją stało się już to, że siedzieliśmy razem. Moja przyjaciółka jakoś to przeżyła i nawet jej to pasowało, bo mogła spokojnie wyciągnąć się na dwóch wolnych siedzeniach i spać w najlepsze.
Na moich nogach leżał otwarty notes oraz długopis. W uszach miałach słuchawki, ale kompletnie nie docierała do mnie muzyka. Czułam, że muszę coś napisać, bo w mojej głowie jest za dużo myśli. Moje piosenki często były spowiedzią mojego serca. Były tym co czułam w danej chwili i do danej osoby. Nie bardzo wiedziałam co chce w tym momencie opisać, ale pomyślałam sobie, że cudownie by było nigdy nie poczuć nic więcej z wyjątkiem zauroczenia. Miłość bolała i wiedziałam to z własnego doświadczenia. Nie raz i nie dwa przez nią cierpiałam. Stukając długopisem o okładkę notesu szukałam w głowie odpowiednich słów. Zaczęłam nawet rysować jakieś tylko sobie znane stwory. Nie miałam talentu plastycznego za gorsz, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Mnie wystarczyło to, że dobrze śpiewam. Miałam pierwszy wers: „Putting my defenses up” [2]. Zmieniający się krajobraz wcale nie pomagał w tworzeniu. Zamknęłam oczy i próbowałam skupić się tylko na tym jednym wersie, który miałam. Mniej więcej wiedziałam co chcę osiągnąć, ale zupełnie nie przychodziły do mnie słowa, które pasowałby do całości. Czułam niemoc, ale nie wiedziałam czemu. Nie musiałam wcale śpieszyć się z teksami na drugą płytę, bo pierwsza jeszcze nawet nie wyszła. Jednak pisanie mnie odprężało, dzięki temu czułam się lżejsza. W mojej głowie nie zalegały nie potrzebne słowa. Otworzyłam oczy, ale na kartce był tylko jeden, jedyny wers, który nawet nie miał prawa nosić miana piosenki. Westchnęłam cicho i zmarszczyłam czoło. Nagle w mojej głowie usłyszałam pewną muzykę, a kolejne słowa słyszałam tuż obok siebie. „Cause I don't wanna fall in love”  [2].
Zdecydowanie nie chciałam się zakochać. Nie chciałam przeżywać tych wszystkich chwil uniesienia, które szybko przeminą i pozostanie żal. Nie potrzebowałam tego wszystkiego. Nie potrzebowałam miłości w tym momencie mojego życia. Potrzebowałam tylko wsparcia najbliższych mi osób. W pewnym momencie ktoś stanął mi nad głową. Podniosłam wzrok i ujrzałam Jay’a. Wyjęłam słuchawki z uszu i czekałam na ciąg dalszy. Zrobił ruch głową, który wskazywał, że chce aby poszła za nim. Schowałam notes oraz długopis do torby i wstałam. Poprawiłam białą bluzę w czarne paski i powoli szłam za Brytyjczykiem, który tego dnia wyjątkowo usiadł bardziej z przodu. Brunet usiadł przy oknie, wcześniej podnosząc leżące na siedzeniu kartki i długopis, a ja zajęłam miejsce tuż obok.
- Pomyślałem, że może chcesz z kimś pogadać, a nie siedzieć z tymi śpiochami – usłyszałam i dostałam jeden z lepszych uśmiechów.
- W zasadzie to tworzyłam piosenkę – powiedziałam.
- Przerwałem ci pewnie…
- Nic się nie stało.
            On sam na kolanach miał jakieś kartki oraz długopis. Chyba sam pracował nad jakimiś tekstami. Korciło mnie, żeby poprosić by mi je pokazał, ale nie chciałam wyjść na nachalną.
- Sam właśnie coś próbowałem stworzyć – usłyszałam.
            Uwielbiałam jego głos. Był taki inny niż innych mężczyzn. Nie był głęboki, był normalny. Podobał mi się.
- Będziecie nie długo nagrywać płytę? – spytałam i poprawiłam się na siedzeniu.
- Już pomału nagrywamy. Brakuje kilku tekstów i tak sobie teraz trochę siedziałem i pisałem – odpowiedział, wpatrzony w krajobraz.
- To ja ci nie będę przeszkadzać – powiedziałam i wstałam, ale jego ręka pociągnęła mnie w dół. Szybko ją zabrał.
- Przecież sam cię zawołałem głuptasie – rzekł ze śmiechem w głosie. – Może masz ochotę przejrzeć kilka tekstów?
- Jasne, chętnie – odpowiedziałam z uśmiechem.
            Brunet podał mi kartki, a ja powoli zaczęłam je przeglądać. Teksty dotyczyły głównie miłości. Zainteresował mnie zwłaszcza jeden tekst. Gdy czytałam każde jego kolejne słowo, wiedziałam, że gdy usłyszę melodię będzie to jedna z moich ulubionych piosenek zamieszczonych na nowym albumie chłopaków. Po słowach domyślałam się, że to będzie ballada, taka którą zakochany mężczyzna mógłby napisać do ukochanej kobiety, która go nie zauważa. Ten mężczyzna zrobi wszystko dla kobiety, którą kocha i przede wszystkim sprawi, że ona sama poczuje do niego to samo. Uśmiechnęłam się gdy czytałam tekst.
- I wouldn´t stop until your world was just the way that it should be. But first I´d make you fall in love with me… [1] – przeczytałam na głos, a po chwili nie miałam już kartek w rękach, bo Jay je zabrał. – O co chodzi? – spytałam zdezorientowana.
- O nic. Po prostu nie powinnaś tego czytać – usłyszałam jego zły głos.
            W tym samym momencie kierowca zjechał na stację benzynową. Jako pierwsza wysiadłam z autobusu, który nawet jeszcze dobrze nie stanął. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Sam najpierw dał mi do przeczytania tekst, a potem nagle je zabrał. Nie miałam pojęcia o co może mu chodzić. Czasami właśnie tak się zachowywał. Pozwalał się zbliżyć i porozmawiać by za chwilę odepchnąć i nie chcieć nawet na mnie spojrzeć. Odeszłam kilka kroków od autobusu i wzięłam głęboki oddech. Musiałam się uspokoić. Nie chciałam płakać, ale łzy same gromadziły się w moich oczach. Zamrugałam kilkakrotnie i udało mi się w miarę opanować. Wzięłam głęboki oddech. Na dworze było dość chłodno. Naciągnęłam rękawy bluzki na dłonie, żeby nie było mi tak zimno, bo kurtkę zostawiłam w autobusie, a za nic w świecie nie chciałam tam w tym momencie wracać. Powoli z autobusu zaczęli wychodzić zaspani panowie. Tancerze wcale nie opuścili swojego busa. Stałam tak z boku i próbowałam nie krzyczeć ze wściekłości. Nie byłam zła, bo zabrał mi tekst, ale po prostu zachowywał się tak dziwnie jakby nie wiedział co ma robić. Był tak denerwujący wtedy, że miałam ochotę mu coś zrobić.
Pozornie sprawiała wrażenie spokojnej i opanowanej. Minę miała dumną i wyniosłą, ale wewnątrz wszystko się w niej gotowało. [3]
- Richie! – krzyknęłam za blondynem, który szedł do budynku.
- Tak? – spytał i odwrócił się w moją stronę.
- Kupisz mi wodę? – spytałam i uśmiechnęłam się słodko.
- Zawsze – odpowiedział i puścił mi perskie oko.
- Niegazowaną! – krzyknęłam za oddalającym się mężczyzną.
            Zimne powietrze działało kojąco. Uspokajałam się. A w mojej głowie miałam już początek nowej piosenki. Już wiedziałam co chcę nią pokazać. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam Patricię rozmawiającą swobodnie z Mikelem i Chrisem. Uśmiechnęłam się. Cieszyłam się, że moja przyjaciółka znalazła jednak z chłopakami jakiś wspólny język.
- Proszę woda – usłyszałam głos blondyna.
- Dzięki – powiedziałam i odkręciłam butelkę, by następnie upić łyk.
- Czytałaś teksty piosenek Jay’a? – spytał Richie.
- Kawałek, potem wyrwał mi kartki i był bardzo zły – stwierdziłam obojętnym tonem, a przynajmniej chciałam, żeby on tak zabrzmiał.
- Czasami tak ma. Nie przejmuj się nim – usłyszałam.
- Jakbym jeszcze miała czym – zaśmiałam się.
- Sama chyba coś pisałaś podczas podróży?
- A ty skąd wiesz? Przecież spałeś! – powiedziałam.
- Obserwowałem. A spanie było tylko kamuflażem.
- Sprytny lisek Richie – powiedziałam ze śmiechem. – Wracajmy do autokaru – dodałam.
            Wchodziłam jako jedna z ostatnich, którą co chwila łaskotał Stringini. Przechodząc obok siedzenia Jay’a poczułam jak próbuje złapać mnie za rękę, chcąc chyba zatrzymać. Szybko jednak uniosłam dłoń wyżej i zaczęłam drażnić się z Amerykaninem. Usiadłam na swoim miejscu. Włożyłam słuchawki u uszy i zaczęłam pisać. Doskonale wiedziałam już co chcę przekazać w utworze, który zaczęłam tworzyć. Nie chciałam się zakochać. Wiedziałam, że miłość to tylko ból i rozczarowanie. Miałam inne sprawy na głowie niż próby zdobycia mężczyzny, który mi się podobał. Wystukując rytm długopisem i zastanawiając się nad kolejnymi wersami, kątem oka zerknęłam na Izzy’ego, który siedział obok mnie. Przypatrywał mi się dziwnie. Wzruszyłam ramionami i pisałam dalej. „You make me glow, but I cover up, won't let it show.” [2] Piosenka była w zasadzie gotowa. W głowie mniej więcej miałam ułożoną również melodię, więc zaimprowizowałam i zapisałam kilka nut na szybko narysowanej pięciolinii. Następnie pieczołowicie złożyłam wszystko do swojej torebki, którą schowałam pod siedzeniem. Usiadłam w miarę wygodnie i poszłam spać, bo przed nami była jeszcze długa droga.
Po kilku godzinach snu, zostałam brutalnie obudzona atakiem poduszki. Zdezorientowana poprawiłam się na siedzeniu i rozejrzałam się dookoła. Winowajcą był oczywiście nie kto inny jak Richie, który właśnie przybrał minę aniołka i udawał, że co złego to nie on. Spojrzałam na niego wzrokiem godnym bazyliszka i wyszeptałam:
- Jeszcze tego pożałujesz – i odrzuciłam poduszkę.
            Dalej rozmowa jakoś się toczyła. Dołączył do nas nawet Jay, ale ja swoją uwagę skupiałam na Patrici, która jak szalona rozmawiała o czymś z Chirsem. Byłam w lekkim szoku, ale postanowiłam parki nie odrywać od siebie i nie psuć im tego, że nikt ich nie widzi. W końcu dojechaliśmy hotelu w Zurychu. Zaczęliśmy powoli wylewać się z autokarów. Obładowana swoją podręczną torbą, w której miałam same najpotrzebniejsze rzeczy, podeszłam do kierowcy, który wypakowywał nasze walizki i zabrałam jedyną czerwoną jaka stała. Specjalnie była ona innego koloru, bo tu były rzeczy, których potrzebowałam od razu po wejściu do hotelowego pokoju. Nie chciało mi się czekać, aż moje walizki zostaną dostarczone później. Torując sobie drogę między ekipą i powtarzaniem ciągłego ‘przepraszam’ w końcu weszłam do środka hotelu. Menagerowie, nas właśnie meldowali. Podeszłam do Marka i grzecznie poczekałam, aż da mi kartę do mojego pokoju. W końcu mężczyzna dał mi to na co czekałam i skierowałam się w stronę windy.
- Dziś macie resztę dnia wolnego. Jutro o piętnastej jest próba – powiedział do mnie.
Taszcząc ciężką walizkę i mając na ramieniu równie ciężką torebkę trochę mi to zajęło. Nagle przy mnie wyrósł niespodziewanie Khan. Wyminęłam go i poszłam dalej.
- Pomogę ci – powiedział, chcąc zabrać z moich rąk walizkę.
- Dam sobie radę sama – rzekłam opryskliwie.
- Ade, jeśli chodzi o tamto…
- Zupełnie mnie nie interesuje co to miało znaczyć. Wrzuć na luz – powiedziałam i stanęłam obok mężczyzny, który również czekał na windę.
- Pomogę ci – usłyszałam ponownie jego głos.
- Pieprz się, Khan – powiedziałam dobitnie i weszłam za mężczyzną do windy i szybko nacisnęłam przycisk do zamykania drzwi, tak by Jay nie mógł wejść.
_______________________________________________________________
[1] US5 – “As good as gets”
Tłumaczenie: I nie przestanę, dopóki Twój świat nie będzie taki, jaki powinien być
Ale najpierw sprawię, że się we mnie zakochasz.
[2] Tłumaczenie: Zaczynam się bronić.
Bo nie chcę się zakochać.
Sprawiasz, że promienieję
Ale maskuję to, nie pokażę tego
Oryginalne wykonanie: Demi Lovato
[3] Sandra Brown
_____________________________________________________________
Spieprzyłam! Spieprzyłam! Spieprzyłam końcówkę jak nigdy do tej pory. Jest mi wstyd. Próbowałam ją od tygodnia napisać, ale zupełnie nie przychodziły mi słowa do głowy jak opisać całą resztę. W końcu jednak się udało. Ale  wiem, że spieprzyłam.
Wymieńcie w jakiej kolejności lubiłyście chłopaków z US5? Jestem tego ogromnie ciekawa, mam nadzieje, że zaspokoicie mój głód. ;)
Wiem, że rozdział miał być wcześniej, ale zapomniałam o nim! To wszystko przez mój powrót do Polski na święta :). 
Przy okazji chcę Wam złożyć życzenia świąteczne. Życzę Wam abyście ten czas spędzili w gronie rodzinnym i pamiętali o tym co najważniejsze czyli o miłości, przyjaźni i nadziei :). Mokrego jajka! :)

Pozdrawiam, Lady Spark