„Sława jest sumą nieporozumień, jakie
zbierają się wokół nowego nazwiska. [1]”
30
marca 2006 r.
- Wejść! – krzyknęłam z łazienki, gdy
usłyszałam pukanie do drzwi hotelowych.
Właśnie rozpakowywałam swoją
kosmetyczkę. Chciałam się odświeżyć przed kolacją. Marzyłam tylko o
relaksującej kąpieli. Czułam, że moje całe ciało jest spięte, bo kilkugodzinnej
podróży. Odłożyłam kosmetyczkę i wróciłam do głównego pokoju.
- Co jest Izzy? – spytałam Amerykanina,
który w najlepsze leżał na moim łóżku.
- Czekam na ciebie – usłyszałam w
odpowiedzi. Podniosłam prawą brew w geście zdziwienia i czekałam na ciąg. –
Wychodzimy – zakomunikował mi jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Nigdzie nie idę. Właśnie zamierzałam
iść, wziąć gorącą kąpiel.
- Nie marudź mi tutaj, ok.? Idziemy
wszyscy.
- Izzy, daruj. Po tej kilkugodzinnej
jeździe cała jestem sztywna jakbym kij połknęła. Chce się zrelaksować –
marudziłam, gdy Gallegos zakładał mi kurtkę.
- Grzeczna dziewczynka. Trzymaj kartę, bo
musisz się potem do pokoju dostać – powiedział dredziarz i wypchnął mnie z
pomieszczenia.
- Ale ja już chce się tam dostać –
powiedziałam buntowniczo.
- Matko, jaka marudna z ciebie kobieta. Nie
możesz po prostu bez marudzenia wyjść z nami na spacer? – spytał Izzy obejmując
mnie ramieniem.
- Nie – odpowiedziałam zdecydowanie.
Podeszłam
do rozmawiających dziewczyn. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że brakuje
tylko Jay’a i Richiego. Patricia i Ursula rozmawiały o jakimś pokazie mody, o
którym ja jak to zazwyczaj bywało nie miałam zielonego pojęcia. Poważnie nie
miałam ochoty na żaden spacer. Chciałam tylko odpocząć. Mój organizm nie był
przygotowany do tak szalonego trybu życia. Z każdym dniem jednak coraz lepiej
znosiłam trudny podróży, jednak nie do końca czułam się wypoczęta. Poprawiłam
rozpuszczone włosy i zapięłam kurtkę. Postanowiłam na całą resztę poczekać na
zewnątrz. Na dworze powoli pojawiała się wiosna. Stawiała bardzo malutkie
kroczki, ale w powietrzu czuło się jej pierwsze powiewy. Nie mogłam się
doczekać kiedy zrobi się już ciepło i będzie można zrzucić te wszystkie kurtki,
swetry i ciepłe buty. Miałam dość chłodu. W końcu cała reszta wyszła również z
hotelu.
Ursula
szła gdzieś ze swoją grupą tancerzy, co nie bardzo podobało się Richiemu.
- A ty nie idziesz z nami? – spytał ją.
- Obiecałam im, że pokażę im Zurych. Mój
tata stąd pochodzi, więc znam go jak własną kieszeń – wyjaśniła z uśmiechem, a
potem zaczęła gonić kolegów i koleżanki, którzy odeszli już spory kawałek.
- Nie przejmuj się – powiedziałam. –
Jeszcze z nią pogadasz – dodałam.
- Nie wiem, zupełnie o co ci chodzi –
zaprzeczył natychmiast blondyn.
Pokiwałam
tylko głową. Doskonale widziałam jak Stringini patrzył na Ule. Z pewnością nie
patrzył na nią ta jak patrzy zwykły kolega. Była między nimi chemia, ale
musieli sami do tego dojść. Nikt nie mógł im w tym pomóc. Nie zamierzałam bawić
się w swatkę. Byli dorosłymi ludźmi i doskonale wiedzieli czego chcą od życia.
Ja miałam własne problemy i zmartwienia. Spacerowałam zupełnie odseparowana od
reszty. Dochodziły mnie ich śmiechy, ale nie byłam nimi kompletnie
zainteresowana. Chodziliśmy po całym Zurychu. Uwielbiałam zwiedzać inne miasta.
Poznawać ich historię, kulturę i zabytki. Stawały się częścią mnie. Gdy byłam
mała moją ulubioną rozrywką w każde rodzinne wakacje było zwiedzanie. Nie w
moim stylu było wygrzewanie się na plaży – gdy podrosłam moje nawyki uległy
sporej zmianie, ale dalej kochałam wędrować po świecie i poznawać nowe rzeczy –
czy też chlapanie się w morzu. Historia zawsze była moim konikiem. Tak było i
koniec. Gdy podrosłam chętniej dzieliłam czas na opalanie się czy też pływanie
w morzu lub oceanie. Jednak dzięki rodzicom rozwijałam swoje zainteresowania.
- Ade! Ade, zaczekaj! – usłyszałam
wołanie Mikela, więc stanęłam w miejscu, aż mulat zrówna się ze mną.
- Co tak od nas się odseparowałaś? –
spytał.
- A lubię tak sobie sama pochodzić po
mieście i pomyśleć – odpowiedziałam z uśmiechem.
- No to spoko. Pochodzisz i pomyślisz
sobie dalej jak załatwimy najpierw jedną rzecz.
- Jaką? – spytałam.
- A bo widzisz Jay ma jutro urodziny –
powiedział Izzy, który pojawił się niewiadomo kiedy.
- Powiem mu wszystkiego najlepszego –
stwierdziłam.
- Nie o to nam chodzi. Chcemy po naszym
koncercie wprowadzić na scenę wielki tort i poprosić wszystkich żeby zaśpiewali
– wyjaśnił mulat.
- No to zaśpiewamy – zgodziłam się.
- Chociaż w sumie mogłabyś sama ubrać się
w taką słodką różową sukienkę jak Marilyn Monore i zaśpiewać mu pięknie „Happy
Birthday”, a na koniec zostawić mu na policzku ślad swojej ogniście różowej
szminki. Brakuje ci w sumie tylko blond włosów, ale i je byśmy załatwili –
stwierdził Izzy.
- Jesteś głupi. Wiesz o tym? – spytałam.
- No co? To nie moja wina, że Khan
otwarcie na ciebie leci – bronił się Izzy.
- Co robi? – spytałam, ale nie dostałam
odpowiedzi, bo zostałam brutalnie odepchnięta przez jakąś obcą dziewczynę.
Gdy
udało mi się opanować równowagę tak, żeby nie zaliczyć bliskiego spotkania z
kostką brukową po której właśnie stąpałam, zauważyłam, że chłopaków otoczyła
spora grupka fanek i dziewczyn wcale nie ubywało. Rozejrzałam się z
przyjaciółką, która szła między Chrisem, Jay’em i Richiem, ale nigdzie nie
mogłam jej znaleźć. Dopiero po dłuższej chwili pojawiła się po drugiej stronie
zacnego zgromadzenia fanek.
Sława
jest sumą nieporozumień, jakie zbierają się wokół nowego nazwiska. [1]
Rozmasowałam
bark, który ucierpiał w starciu z całą grupą dziewczyn. Jedna z nich próbując
dostać się do chłopaków uderzyła mnie łokciem w bark.
- Wszystko w porządku? – spytała mnie
Patricia, gdy już do mnie doszła.
- Tak. Któraś z tych wielkich fanek,
uderzyła mnie łokciem w bark. Ale ogólnie przeżyłam nalot – odpowiedziałam.
- Czekamy na nich?
- Chcesz stać i marznąć? – odpowiedziałam
pytaniem na pytanie. – Przecież zajmie im to z dwie godziny jak nic – dodałam,
patrząc na powiększający się wokół piątki chłopaków tłum.
- Masz rację. W sumie to chyba pół
Szwajcarii zleciało do Zurychu na ich koncert – skomentowała Pati ze śmiechem.
- Drugie pół pojawi się jutro. Chodź
pójdziemy gdzieś na kawę i poczekamy na nich, albo same trafimy do hotelu –
zaproponowałam.
Długo
nie musiałyśmy szukać kawiarni. Weszłyśmy do niewielkiego pomieszczenia urządzonego
w stylu retro. W środku było romantycznie i niepowtarzalnie. Dosłownie jakby
był to kadr wyjęty ze starego filmu. Zimne tapety świetnie współgrały z
ciepłymi meblami rodem wyjętymi z lat 60-tych. Uśmiechnęłam się na ten widok.
Zajęłyśmy miejsce przy oknie. Przystojny kelner podszedł do nas i z największą
gracją podał nam kartę kaw i deserów. Odszedł na chwilę dając nam czas na
zastanowienie się. Wrócił po pięciu minutach
notesem do pisania.
- Czy mogę przyjąć zamówienie pań? –
spytał.
- Poproszę gorącą czekoladę z bitą
śmietaną – powiedziałam.
- Dwa razy – dodała Patricia.
- Jakieś ciasto sobie panie życzą?
- Nie. Dziękujemy – zadecydowała
blondynka.
Mężczyzna
odszedł, a ja mogłam dalej zakochiwać się we wnętrzu tak niepozornie
wyglądającej na zewnątrz kawiarni. W środku znalazło się lustro w złotych
ramach, kilka kryształowych żyrandoli, lampy z abażurami w kolorze czerwonego
wina, drewniane stoliki na wygiętych nogach. Było tak jak lubiłam. Pachniało
przeszłością, która wykradała się z każdego kąta tego lokalu. Po dłuższej
chwili wrócił kelner z naszym zamówieniem.
- Będą na nas źli? – spytała Patricia.
- Nie powinni. W zasadzie cudem
uniknęłyśmy śmierci – powiedziałam chichocząc.
- Racja. Pyszna ta czekolada – zachwyciła
się blondynka.
- Ostatni raz tak dobrą piłam, kilka lat
temu jak byłam na wakacjach w Londynie u babci – dodałam.
Wypiłyśmy
napój, a blondynka zapłaciła za przyjemność, bo ja nie wzięłam z hotelu
portfela. Wyszłyśmy z kawiarni i poszłyśmy za drogowskazami, które pokazywały
nam drogę do hotelu. Będąc już blisko, zauważyłyśmy stojących przed budynkiem
chłopaków.
- Czekacie na nas? – spytała Patricia.
- A na kogo? Uciekłyście nam – powiedział
Izzy.
- Wam nie. Uciekłyśmy od waszych fanek.
Jedna uderzyła mnie z całej siły w bark. Groziła nam śmierć na miejscu –
uzupełniłam Patricie.
- Mogłyście zaczekać – usłyszałam za sobą
głos Khana.
- I marznąć? Żartujesz sobie chyba –
odpowiedziałam.
- Wyszliśmy jako grupa – powiedział.
- O co ci chodzi? – spytałam.
- O to, że zachowałyście się
nieodpowiedzialnie – odpowiedział.
- Każdy z nas jest dorosły i odpowiada za
siebie. Nie odeszłyśmy daleko, bo weszłyśmy do kawiarni ulicę dalej. Zresztą
nie muszę ci się tłumaczyć – rzekłam i weszłam do hotelu.
- Jay, co ci odbija? Ponoć od samego rana
na nią naskakujesz – usłyszałam jeszcze głos Izzy’ego nim zamknęły się za mną
drzwi wejściowe.
________________________________________________________________
[1]
Rainer Maria Rilke
______________________________________________________________
Hej i czołem!
Tak Was uwielbiam, że daję rozdział wcześniej :).
Znowu mi się długo pisało rozdział i w
zasadzie jest taki o niczym. W następnym znowu się trochę zadzieje, by w
jeszcze jednym przejść do jakiś konkretów w wątku miłosnym Ade.
Nie rozpisałam się dziś.
Lady Spark
A ja wiem dlaczego Jay tak naskoczył na Ade! Przecież to jest tak jasne jak słoneczko - bo się w niej zakochał i się o nią martwił! Tak, tak - on się o nią martwił! Ale Jay tak się nie zachowuje, żeby pokazać kobiecie, że zależy ci na niej! O nie to kobiet trzeba delikatnie i z czułością, a nie tak naskakiwać, jakby walnął ją obuchem w głowę! Pamiętaj Khan - do kobiety trzeba z czułością, z czułością!
OdpowiedzUsuńA jak ja się cieszę, że odcinek jest wcześniej i mogę Cię molestować o kolejną część :D Tak, tak!
A więc będę jak osioł ze Shreka - "A daleko nowy odcinek?" :D Buźka :*
Jay nie chce się przyznać do swoich uczuć, dlatego tak się zachowuje wobec Ade. Jednak musi zrozumieć, że takim zachowaniem nic nie wskóra, jedynie cały czas tylko pogarsza sytuację. Mam nadzieję, że to się szybko zmieni ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę, przejawianie swojego zainteresowania dziewczyną za pomocą krzyczenia na nią i wyżywania się nie jest najlepsze. Nie wiem kto uczył Jaya podrywu -.-
OdpowiedzUsuńA Richie i Ursula to niby nic, a za chwilę zaproszenia na ślub będą rozsyłać :P
Pozdrawiam